wie die Zug-Vögel verständigt ... auf polnisch...

Hier könnt Ihr nach Übersetzungen spezieller Rilke-Texte in fremde Sprachen fragen

Moderatoren: Thilo, stilz

Antworten
Benutzeravatar
Anna B.
Beiträge: 312
Registriert: 13. Mai 2004, 20:26
Wohnort: Franken

wie die Zug-Vögel verständigt ... auf polnisch...

Beitrag von Anna B. »

Hallo,

wo kann ich den Beginn der vierten Duineser Elegie auf polnisch nur wieder finden ? Müsste ich dazu in einer Warschauer Bibliothek nachschauen ?

Wir sind nicht einig. Sind nicht wie die Zug-
vögel verständigt. Überholt und spät,
so drängen wir uns plötzlich Winden auf
und fallen ein auf teilnahmslosen Teich.
Blühn und verdorrn ist uns zugleich bewußt.
Und irgendwo gehn Löwen noch und wissen,
solang sie herrlich sind, von keiner Ohnmacht.


Anna :D
"anna blume... man kann dich auch von hinten lesen... du bist von hinten wie von vorne: "a-n-n-a." (kurt schwitters)
gliwi
Beiträge: 941
Registriert: 11. Nov 2002, 23:33
Wohnort: Ba-Wü

Re: wie die Zug-Vögel verständigt ... auf polnisch...

Beitrag von gliwi »

hallo Anna,
frag' doch mal unser Mitglied Dariusz mit einer pn. Er ist ja, soviel ich weiß, Pole und kennt sich bestens aus. Er ist aber nur gelegentlich im Forum, deshalb empfehle ich pn.
Gruß
gliwi
Aufklärung ist der Ausgang des Menschen aus seiner selbstverschuldeten Unmündigkeit. KANT
Dariusz
Beiträge: 42
Registriert: 11. Mai 2005, 07:59
Wohnort: Cracow/Krakau
Kontaktdaten:

Re: wie die Zug-Vögel verständigt ... auf polnisch...

Beitrag von Dariusz »

gliwi hat geschrieben:hallo Anna,
frag' doch mal unser Mitglied Dariusz mit einer pn. Er ist ja, soviel ich weiß, Pole und kennt sich bestens aus. Er ist aber nur gelegentlich im Forum, deshalb empfehle ich pn.
Alles stimmt, den letzten Satz ausgenommen - ich besuche das Forum mindestens ein-, zweimal in der Woche.

Und hier die 4. Elegie auf polnisch:

{Version 1, übersetzt von M. Jastrun}

O drzewa życia, kiedy zimujące?
Myśmy niezgodni. I nie jak wędrowne
ptaki w porozumieniu z sobą. Prześcignięci,
spóźnieni, narzucamy się gwałtownie
wiatrom, by spaść na obojętny staw.
Czujemy rozkwit i więdnienie naraz.
A gdzieś tam idą jeszcze lwy nie wiedząc,
póki świetnieją, o żadnej słabości.


{Version 2, übersetzt von A. Pomorski}

O, drzewa życia, kiedyż wasza zima?
Nas nie jednoczy jak wędrownych ptaków
porozumienie. Dawni i niemodni,
siebie znienacka wiatrom narzucamy
i na nieczuły opadamy staw.
Tym samym jest nam rozkwit i więdnienie.
A gdzieś stąpają jeszcze lwy nie wiedząc,
póki w swej chwale, nic o bezsilności.
Zuletzt geändert von Dariusz am 23. Nov 2009, 17:37, insgesamt 2-mal geändert.
Arosa
Beiträge: 8
Registriert: 4. Feb 2009, 21:56

Re: wie die Zug-Vögel verständigt ... auf polnisch...

Beitrag von Arosa »

Hallo,

... mich würde interessieren, wie es weitergeht !

Liebe Grüße von Arosa :D
Ist es möglich, daß alle diese Menschen eine Vergangenheit, die nie gewesen ist, ganz genau kennen? Ist es möglich, daß alle Wirklichkeiten nichts sind für sie; daß ihr Leben abläuft, mit nichts verknüpft, wie eine Uhr in einem leeren Zimmer -?
Dariusz
Beiträge: 42
Registriert: 11. Mai 2005, 07:59
Wohnort: Cracow/Krakau
Kontaktdaten:

Re: wie die Zug-Vögel verständigt ... auf polnisch...

Beitrag von Dariusz »

Welche Version am liebsten?
Arosa
Beiträge: 8
Registriert: 4. Feb 2009, 21:56

Re: wie die Zug-Vögel verständigt ... auf polnisch...

Beitrag von Arosa »

Hallo Dariusz,

natürlich "am (aller-)liebsten" beide Versionen ;-) ! Am meisten aber interessiert mich doch die Ältere von Beiden !

Liebe Grüße von Arosa :)
Ist es möglich, daß alle diese Menschen eine Vergangenheit, die nie gewesen ist, ganz genau kennen? Ist es möglich, daß alle Wirklichkeiten nichts sind für sie; daß ihr Leben abläuft, mit nichts verknüpft, wie eine Uhr in einem leeren Zimmer -?
Dariusz
Beiträge: 42
Registriert: 11. Mai 2005, 07:59
Wohnort: Cracow/Krakau
Kontaktdaten:

Re: wie die Zug-Vögel verständigt ... auf polnisch...

Beitrag von Dariusz »

Hallo Arosa,
verzeihe bitte ein längeres Schweigen.

Die ältere Version also, übersetzt von M. Jastrun:

O drzewa życia, kiedy zimujące?
Myśmy niezgodni. I nie jak wędrowne
ptaki w porozumieniu z sobą. Prześcignięci,
spóźnieni, narzucamy się gwałtownie
wiatrom, by spaść na obojętny staw.
Czujemy rozkwit i więdnienie naraz.
A gdzieś tam idą jeszcze lwy nie wiedząc,
póki świetnieją, o żadnej słabości.

Lecz gdy myślimy o jednym, bez reszty,
inne domaga się zapłaty. Wrogość
jest nam najbliższa. Czyliż kochający
nie dosięgają krańców, jedno w drugim,
ślubując sobie dal, łowy, ojczyznę.
Tu się przygotowuje tło z kontrastu
dla rysunku sekundy, żmudnie, byśmy
mogli go ujrzeć; bo żądają tego
od nas wyraźnie. Nie znamy konturu
uczuć: to tylko, co je tworzy z zewnątrz.
Któż drżąc nie siedział przed kurtyną serca
w trwodze? Podniosła się. Sceneria: pożegnanie.
Łatwo zrozumieć. Ten ogród znajomy
zachwiał się ledwie: później przybiegł tancerz.
Nie ten. Dość! Choć poczyna sobie lekko,
stąpa w przebraniu i jest mieszczaninem,
przez kuchnię wchodzi do swego mieszkania.
Nie chcę tych na wpół napełnionych masek,
już raczej lalka. Ta jest pełna. Chcę
ten kształt wypchany przetrzymać i drut
i twarz z pozoru. Tutaj. Jestem przed nią.
Jeżeli nawet zgasną lampy, jeśli
usłyszę: Już nic — jeśli nawet pustka
wtargnie ze sceny wraz z szarym przeciągiem,
jeśli nikt nawet z moich cichych przodków
nie będzie ze mną, kobieta czy chłopiec
o piwnych oczach z zezem: mimo wszystko
zostanę. Zawsze jest tylko patrzenie.
Czy nie mam racji? Ty, coś czuł tak gorzko
smak życia, gdyś próbował z mego, ojcze,
z pierwszej zmąconej nalewki mojego
musu, gdy dorastałem, wciąż kosztując
i wciąż posmakiem tak obcej przyszłości
zajęty, wzrok mój zmęczony badałeś,
Ty, który, ojcze mój, odkąd umarłeś,
w nadziei mojej, we mnie często trwożny,
znasz obojętność umarłych, masz państwa
spokoju, które oddajesz za okruch
mojego losu. Czyliż nie mam racji?
Czy nie mam racji, wy, coście kochali
mnie za wstęp mały do kochania, który
wciąż porzucałem, bo mi przestrzeń w waszej
twarzy, gdym kochał, zmieniała się w Przestwór,
gdzie już nie czekał nikt...: gdy mi się zachce
czekać przed sceną kukiełek, nie, całkiem
zapatrzyć się, by moje zapatrzenie
tak zrównoważyć, by zjawil się w końcu
anioł jak aktor i wzwyż szarpnął kukłę.
Anioł i lalka: wreszcie widowisko.
Wtedy się złączy to, co nieustannie
tu rozdwajamy sobą. Wtedy sie dokona
nareszcie z naszych pór roku widnokrąg
całej przemiany, Wtedy ponad nami
grę zacznie anioł.
Spójrz, umierający
czyżby nie mieli przeczuwać, jak pełne
pozoru wszystko, co czynimy. Nic
tu nie jest sobą. Godziny w dzieciństwie,
gdy poza figurami było więcej
niż przeszłość, a przed nami nie było przyszłości.
Lecz często rośliśmy w pośpiechu, żeby
być dorosłymi, na wpół ciesząc tych,
którzy nie mają nic prócz dorosłości.
Byliśmy w naszym samotnym mijaniu
uszczęśliwieni tym, co trwa; tu stojąc
w przerwie pomiędzy światem a zabawką,
na miejscu, które od początku było
stworzone dla zupelnego pierszeństwa.
Kto wskaże dziecko, tak jak stoi, kto
postawi je wśród gwiazd i da mu w dłonie
miarę odstępu? Kto ulepi śmierć
dziecinną z chleba szarego, co sczerstwiał,
lub pozostawi ją w okrągłych ustach
niby pięknego jabłka pestkę? ... Łatwo
przejrzeć morderców. Ale to: śmierć całą,
śmierć, jeszcze przed zaczęciem życia, tak
łagodnie zawrzeć w sobie i bez gniewu,
to nie do opisania.
Antworten